Stoję przed furtką, przyglądając się odległej rezydencji. W jednym z
okien dostrzegam światło i resztka nadziei znika – ciotka nie śpi. Wzdycham ciężko gdy obraz jej wściekłego, lodowatego spojrzenia przemyka mi przed oczami,
przechodzę przez drzwiczki i zamykam je od środka.
Nasz dom znajduje się w spokojnej, ochydnie bogatej dzielnicy. Wszędzie dookoła znajdują się typowe wille rodem z American Dream'u: zadbane ogródki, wielkie baseny, czasem nawet miniaturowe parki. Imitacje Białego Domu, jedna żałośniejsza od drugiej; każda jest jedynie zdeformowaną wersją pierwotnych planów budynków, w których nieszczęśni architekci starali się zmienić ociekające kiczem pomysły nowobogackich w wmiarę estetyczny obraz. Nic dziwnego, że mało z tych starań pozostało, skoro ilość dobudówek, remontów i wszelkiego rodzaju ''upgrade'ów'' w tej okolicy codziennie bije własny rekord; każdy chce tu pokazać, że jest lepszy od sąsiada, który chce pokazać, że jest lepszy od sąsiada, który chciał pokazać, że jest lepszy od niego, co przeradza się w coraz to rozmaitsze mutacje budynków. (Niezrozumiałe zdanie, co? Cóż, odzwierciedla sytuację.) Większość domów oddzielona jest tylko ozdobnymi płotkami - ochroniarze i technologiczne zabezpieczenia wystarczają by odstraszyć złodziei, poza tym porządniejsze ogrodzenia zasłoniłyby widok na owoce desperackich starań mieszkańców.
(Na szczęście?)Nasza rezydencja jest inna. Od reszty świata dzieli ją wielki, kamienny mur; stary, szary i zimny. Jedynym miejscem przez które można zobaczyć co znajduje się za nim jest zarośnięta bluszczem żelazna furta, do której nawet listonosz boi się podejść, a która stanowi jedyne wejście do środka.
A tam jest już zupełnie inna rzeczywistość. Jeżeli inne działki są duże, to tą można spokojnie nazwać ogromną - sama droga do domu zajmuje kilka minut. Do starego, potężnego budynku prowadzi tylko jedna, prosta ścieżka; oprócz niej, wszędzie tylko las. Potężne drzewa, stojące tu niewzruszenie już setki lat, łączą się długimi, wykręconymi gałęziami w suchym, twardym uścisku, tworząc dziurawy dach nad głową tego, kto odważy się tu wejść. W lecie wygląda to jeszcze w porządku, ale teraz, jesienią, nie da się pozbyć tego dziwnego uczucia niepokoju...
W końcu staję przed drzwiami. Jak zwykle, jeszcze zanim ich dotknę, otwierają się, ukazując zastygłą w ekspresji pełnego oddania twarz Tony’ego.
- Witaj panienko – mówi przepuszczając mnie w przejściu. – Troszeczkę dziś panienka późno, kolacja wystygła.
- Nauka – mówię krótko, zdejmując płaszcz i strzepując kopniakiem te przeklęte buty. – Tony, jeżeli ktoś jeszcze raz zechce podmienić buty w mojej szafce gdy będe na wf-ie, ostrzeż go: Wisi mi, czy to nakaz ciotki. Rozjebię mu ten durny łeb.
- Przecież panienka ma bardzo dobre oceny i bez siedzenia do drugiej w nocy w książkach – lokaj ignoruje moją pełną szczerych uczuć wypowiedź i rzuca mi karcące spojrzenie(''młode damy nie przeklinają''), ale kąciki jego warg lekko się unoszą.
- Wiesz, że nie o taką naukę mi chodzi. Jeżeli chcę być dobrym łowcą muszę doskonale znać swojego wroga. Muszę czytać, sprawdzać, kwestionować każdą informację, być na bierząco... – chaotyczne wymienianie przyprawia mnie o ból w skroni, który staram się rozmasować dłonią.
- … i dlatego jest panienka najlepsza w swym roczniku. – przerywa mi i uśmiecha się. Odwzajemniam się tym samym. – Pani chce się z panienką widzieć. Czeka w swoim gabinecie. Radziłbym nie zwlekać.
- Mmm, mówieś coś o kolacji?...
- Panienko...
- Dobrze już, dobrze – idę. Ale nie żartowałam z kolacją. Zabiłabym za chińszczyznę - Wam pozostawiam do oceny, czy to tylko pusta metafora.
- Oczywiście. Wszystko będzie czekać na panienkę w jej pokoju.
Odwracam się i kieruję w głąb korytarza, jednak ponownie przystaję.
- ... bardzo jest zła? – pytam po chwili wahania, nie odwracając się.
- Cóż… może być gorzej. Chyba. – mruczy lokaj, zapewne drapiąc się po głowie.
- Dzięki..– mamroczę i ruszam ponownie w stronę pokoju właścicielki posiadłości. Patrzę na list, który wręczył mi demon. Jest zaadresowany do mnie i ciotki, więc jeszcze go nie otwierałam. Cholera, chyba by mnie wykastrowała gdybym pierwsza przeczytała wiadomość choćby tylko po części do niej. Po chwili staję pod drzwiami i bez pukania wchodzę do środka.
W starym, ale eleganckim saloniku jak zwykle panuje półmrok, podkreślony wątłym światłem starej świecy. Zza rozsuniętych, ciężkich od kurzy zasłon widnieje wielkie okno; ogromni, zaklęci w postaci drzew ochroniarze drapią w nie zdeformowanymi palcami, jakby z nudów spowodowanych setkami lat spędzonych na wewnętrznym dziedzińcu. W szafkach, zajmujących prawie całą przestrzeń pokoju walają się książki, a po środku, przed oknem, stoi duże dębowe biurko i skórzany fotel. W nim, z nosem w papierach siedzi czarnowłosa kobieta.
- Aya.
- Dlaczego wracasz tak późno? – choć weszłam do pokoju bezszelestnie, na dźwięk mojego głosu nie drgnęła jej nawet powieka. Czy kiedykolwiek uda mi się ją zaskoczyć? Jeszcze tyle nauki przede mną...
- Uh, zasiedziałam się troszkę w bibliotece akademickiej.. ale to nie ważne - dodaję szybko aby nie dać jej czasu na skarcenie mnie. - Mam wiadomość od Ceverusa – mówię i kładę kopertę na biurku. Tak jak się spodziewałam, bez chwili ociągania ciotka sięga po list, zapominając o wszelkich powodach by się na mnie złościć. Na razie.
Zapada pełna napięcia cisza. Nie chcę dać tego po sobie poznać, ale zżera mnie ciekawość. Czego może chcieć ten staruch? Znaczy, władca demonów.
- Więc tak sprawa wygląda.. – mruczy wreszcie ciotka.
- O co chodzi? Chce zerwać pokój? – pytam, nie ukrywając nadzieji w moim głosie. Każda okazja jest dobra, jeżeli oznacza możliwość wysłania paru bestii w płomienie.
- Nie. Jednakże stawia w tej sprawie pewne warunki.
- Warunki? – Co za żart. Odbiło mu? Sam szesnaście lat temu prosił o zawarcie pokoju, a teraz chce stawiać jego warunki?
- Tak. I nie spodobają ci się – rzuca leniwie, po raz pierwszy tego wieczoru spoglądając na mnie spod gęstej grzywki, jakby skanując moją reakcję na te słowa.
Zachowuję pokerową twarz, ale w środku aż się we mnie kotłuje. Coraz mniej mi się to podoba. Bez jaj! Chyba nie zakaże mi zabijania swoich ziomków? Według ustalonych zasad, łowcy mają pozwolenie na pozbywanie się demonów, które sprawiają problemy oraz zbuntowanych, targanych szaleństwem Zakażonych. W ich namierzeniu pomagają nam Czyści, chronieni przed naszą bronią przymierzem Tranquillité d'esprit. Moim osobistym przywilejem jest to, że mogę kończyć także życie większości posłańców Ceverusa. Ci, których mam oszczędzić mają ze sobą specjalne karty z pieczęcią; na ‘‘tajemnicze’’ zniknięcia reszty – przymyka oko. Dlatego nie obawiam się konsekwencji zabicia chuderlawego demona z parku. Czyżby jednak przestał pasować mu ten układ?
- No słucham. Co to za warunki? – mój głos lekko drży, ale nie przeszkadza mi to w teatralnym prychnięciu pod koniec. Aya wzdycha i podnosi się z fotela, ukazując nienaganne krzywości swej figury.
- Ceverus postanowił umocnić nasz pakt. Najwyraźniej nie tylko ty wśród łowców bezkarnie łamiesz ustalenia Tranquillité d'esprit. W ramach odzewu na śmierć niewinnych przyjaciół, Czyści szukają zemsty, a ta jak zwykle ciągnie za sobą następne ofiary. Dlatego, od przyszłego tygodnia, niektórzy łowcy mają zacząć współpracę z grupą zaufanych podwładnych Ceverusa przy pilnowaniu porządku. Mamy się nawzajem pilnować i trzymać w ryzach. To ma załatwić sprawę zabijania niewinnych łowców i Czystych – ciotka rzuca mi taksujące spojrzenie. - Przykro mi, ale ta ustawa odnosi się także do ciebie.
…
- Co?!...
Nasz dom znajduje się w spokojnej, ochydnie bogatej dzielnicy. Wszędzie dookoła znajdują się typowe wille rodem z American Dream'u: zadbane ogródki, wielkie baseny, czasem nawet miniaturowe parki. Imitacje Białego Domu, jedna żałośniejsza od drugiej; każda jest jedynie zdeformowaną wersją pierwotnych planów budynków, w których nieszczęśni architekci starali się zmienić ociekające kiczem pomysły nowobogackich w wmiarę estetyczny obraz. Nic dziwnego, że mało z tych starań pozostało, skoro ilość dobudówek, remontów i wszelkiego rodzaju ''upgrade'ów'' w tej okolicy codziennie bije własny rekord; każdy chce tu pokazać, że jest lepszy od sąsiada, który chce pokazać, że jest lepszy od sąsiada, który chciał pokazać, że jest lepszy od niego, co przeradza się w coraz to rozmaitsze mutacje budynków. (Niezrozumiałe zdanie, co? Cóż, odzwierciedla sytuację.) Większość domów oddzielona jest tylko ozdobnymi płotkami - ochroniarze i technologiczne zabezpieczenia wystarczają by odstraszyć złodziei, poza tym porządniejsze ogrodzenia zasłoniłyby widok na owoce desperackich starań mieszkańców.
(Na szczęście?)Nasza rezydencja jest inna. Od reszty świata dzieli ją wielki, kamienny mur; stary, szary i zimny. Jedynym miejscem przez które można zobaczyć co znajduje się za nim jest zarośnięta bluszczem żelazna furta, do której nawet listonosz boi się podejść, a która stanowi jedyne wejście do środka.
A tam jest już zupełnie inna rzeczywistość. Jeżeli inne działki są duże, to tą można spokojnie nazwać ogromną - sama droga do domu zajmuje kilka minut. Do starego, potężnego budynku prowadzi tylko jedna, prosta ścieżka; oprócz niej, wszędzie tylko las. Potężne drzewa, stojące tu niewzruszenie już setki lat, łączą się długimi, wykręconymi gałęziami w suchym, twardym uścisku, tworząc dziurawy dach nad głową tego, kto odważy się tu wejść. W lecie wygląda to jeszcze w porządku, ale teraz, jesienią, nie da się pozbyć tego dziwnego uczucia niepokoju...
W końcu staję przed drzwiami. Jak zwykle, jeszcze zanim ich dotknę, otwierają się, ukazując zastygłą w ekspresji pełnego oddania twarz Tony’ego.
- Witaj panienko – mówi przepuszczając mnie w przejściu. – Troszeczkę dziś panienka późno, kolacja wystygła.
- Nauka – mówię krótko, zdejmując płaszcz i strzepując kopniakiem te przeklęte buty. – Tony, jeżeli ktoś jeszcze raz zechce podmienić buty w mojej szafce gdy będe na wf-ie, ostrzeż go: Wisi mi, czy to nakaz ciotki. Rozjebię mu ten durny łeb.
- Przecież panienka ma bardzo dobre oceny i bez siedzenia do drugiej w nocy w książkach – lokaj ignoruje moją pełną szczerych uczuć wypowiedź i rzuca mi karcące spojrzenie(''młode damy nie przeklinają''), ale kąciki jego warg lekko się unoszą.
- Wiesz, że nie o taką naukę mi chodzi. Jeżeli chcę być dobrym łowcą muszę doskonale znać swojego wroga. Muszę czytać, sprawdzać, kwestionować każdą informację, być na bierząco... – chaotyczne wymienianie przyprawia mnie o ból w skroni, który staram się rozmasować dłonią.
- … i dlatego jest panienka najlepsza w swym roczniku. – przerywa mi i uśmiecha się. Odwzajemniam się tym samym. – Pani chce się z panienką widzieć. Czeka w swoim gabinecie. Radziłbym nie zwlekać.
- Mmm, mówieś coś o kolacji?...
- Panienko...
- Dobrze już, dobrze – idę. Ale nie żartowałam z kolacją. Zabiłabym za chińszczyznę - Wam pozostawiam do oceny, czy to tylko pusta metafora.
- Oczywiście. Wszystko będzie czekać na panienkę w jej pokoju.
Odwracam się i kieruję w głąb korytarza, jednak ponownie przystaję.
- ... bardzo jest zła? – pytam po chwili wahania, nie odwracając się.
- Cóż… może być gorzej. Chyba. – mruczy lokaj, zapewne drapiąc się po głowie.
- Dzięki..– mamroczę i ruszam ponownie w stronę pokoju właścicielki posiadłości. Patrzę na list, który wręczył mi demon. Jest zaadresowany do mnie i ciotki, więc jeszcze go nie otwierałam. Cholera, chyba by mnie wykastrowała gdybym pierwsza przeczytała wiadomość choćby tylko po części do niej. Po chwili staję pod drzwiami i bez pukania wchodzę do środka.
W starym, ale eleganckim saloniku jak zwykle panuje półmrok, podkreślony wątłym światłem starej świecy. Zza rozsuniętych, ciężkich od kurzy zasłon widnieje wielkie okno; ogromni, zaklęci w postaci drzew ochroniarze drapią w nie zdeformowanymi palcami, jakby z nudów spowodowanych setkami lat spędzonych na wewnętrznym dziedzińcu. W szafkach, zajmujących prawie całą przestrzeń pokoju walają się książki, a po środku, przed oknem, stoi duże dębowe biurko i skórzany fotel. W nim, z nosem w papierach siedzi czarnowłosa kobieta.
- Aya.
- Dlaczego wracasz tak późno? – choć weszłam do pokoju bezszelestnie, na dźwięk mojego głosu nie drgnęła jej nawet powieka. Czy kiedykolwiek uda mi się ją zaskoczyć? Jeszcze tyle nauki przede mną...
- Uh, zasiedziałam się troszkę w bibliotece akademickiej.. ale to nie ważne - dodaję szybko aby nie dać jej czasu na skarcenie mnie. - Mam wiadomość od Ceverusa – mówię i kładę kopertę na biurku. Tak jak się spodziewałam, bez chwili ociągania ciotka sięga po list, zapominając o wszelkich powodach by się na mnie złościć. Na razie.
Zapada pełna napięcia cisza. Nie chcę dać tego po sobie poznać, ale zżera mnie ciekawość. Czego może chcieć ten staruch? Znaczy, władca demonów.
- Więc tak sprawa wygląda.. – mruczy wreszcie ciotka.
- O co chodzi? Chce zerwać pokój? – pytam, nie ukrywając nadzieji w moim głosie. Każda okazja jest dobra, jeżeli oznacza możliwość wysłania paru bestii w płomienie.
- Nie. Jednakże stawia w tej sprawie pewne warunki.
- Warunki? – Co za żart. Odbiło mu? Sam szesnaście lat temu prosił o zawarcie pokoju, a teraz chce stawiać jego warunki?
- Tak. I nie spodobają ci się – rzuca leniwie, po raz pierwszy tego wieczoru spoglądając na mnie spod gęstej grzywki, jakby skanując moją reakcję na te słowa.
Zachowuję pokerową twarz, ale w środku aż się we mnie kotłuje. Coraz mniej mi się to podoba. Bez jaj! Chyba nie zakaże mi zabijania swoich ziomków? Według ustalonych zasad, łowcy mają pozwolenie na pozbywanie się demonów, które sprawiają problemy oraz zbuntowanych, targanych szaleństwem Zakażonych. W ich namierzeniu pomagają nam Czyści, chronieni przed naszą bronią przymierzem Tranquillité d'esprit. Moim osobistym przywilejem jest to, że mogę kończyć także życie większości posłańców Ceverusa. Ci, których mam oszczędzić mają ze sobą specjalne karty z pieczęcią; na ‘‘tajemnicze’’ zniknięcia reszty – przymyka oko. Dlatego nie obawiam się konsekwencji zabicia chuderlawego demona z parku. Czyżby jednak przestał pasować mu ten układ?
- No słucham. Co to za warunki? – mój głos lekko drży, ale nie przeszkadza mi to w teatralnym prychnięciu pod koniec. Aya wzdycha i podnosi się z fotela, ukazując nienaganne krzywości swej figury.
- Ceverus postanowił umocnić nasz pakt. Najwyraźniej nie tylko ty wśród łowców bezkarnie łamiesz ustalenia Tranquillité d'esprit. W ramach odzewu na śmierć niewinnych przyjaciół, Czyści szukają zemsty, a ta jak zwykle ciągnie za sobą następne ofiary. Dlatego, od przyszłego tygodnia, niektórzy łowcy mają zacząć współpracę z grupą zaufanych podwładnych Ceverusa przy pilnowaniu porządku. Mamy się nawzajem pilnować i trzymać w ryzach. To ma załatwić sprawę zabijania niewinnych łowców i Czystych – ciotka rzuca mi taksujące spojrzenie. - Przykro mi, ale ta ustawa odnosi się także do ciebie.
…
- Co?!...
***
- Luna, nie krzycz!
- W-wybacz, Aya. A w sprawie Ceverusa – mam rozumieć, że odmówisz, prawda? – rzucam, lekko już roztrzęsiona. Udaję jednak pewniejszą niż się czuję – może to i nuta pogardy w moim głosie pokażą ciotce jak złą decyzją byłoby przystanie na te debilne pomysły...
- Oczywiście, że nie. Przystaniemy na tą propozycję – mówi, po czym odwraca się w stronę okna – plecami do mnie. Zawsze tak robi, zawsze wtedy, gdy mam odmienne zdanie. Buduje mur między nami, taki sam jak ten chroniący rezydencję. Wiedząc co się szykuje, w tej chwili zwykle bym się poddała, ale nie tym razem. Nie pozwolę im tego zrobić
- Ale to przecież niedorzeczne! Pracować z wrogiem?! – z hałasem opieram się rękoma o blat stojącego przede mną biurka. Szybko jednak postanawiam opanować emocje. Nie może mnie ponieść.
- Zapominasz, że to nie oni są wrogami. Naszym i ich wrogiem są Zakażeni. Czyści potrzebują naszej bezwzględności i liczebności, my – ich wiedzy, jeżeli chcemy w ogóle myśleć o rzeczywistej walce z buntownikami. Dlatego przymierze Tranquillité d'esprit jest tak ważne, również dla łowców, doskonale o tym wiesz. A dzięki tej nowej współpracy? Nie tylko staniemy się bardziej skuteczni w eliminacji Zakażonych – tylko pomyśl! Większość Nowego Pokolenia po raz pierwszy będzie miało bezpośredni kontakt z naszymi sprzymierzeńcami;. Informacje, które posiądą będą porównywalne z tymi Starszych. Nawet ty na tym skorzystasz, no zastanów się, ileż my się o nich dowiemy!...
- A ile oni dowiedzą się o nas? – nie wierzę w to co słyszę. - Aya, nie możesz się na to zgodzić! Całe to przymierze to już jakaś wieka pomyłka, ale przystanie na ten durny pomysł ostatecznie zrobi z nas debili. Pecież im właśnie o to chodzi, chcą nas kontrolować, chcą wkraść się w nasze szeregi, chcą powoli wyżreć nas od środka, niczym zaraza!.. – no i właśnie mnie poniosło.
- Brednie! Poza tym, chcesz powiedzieć, że mam rozpocząć kolejną wojnę tylko dlatego, że zarozumiała małolata uważa, że tak będzie lepiej? – syczy ciotka i odwraca się energicznie w moją stronę. Patrzy mi prosto w oczy, prawie drży z irytacji. Musi już być naprawdę wściekła.
- Nie tylko ja tak uważam! - czy właśnie przyznałam się do bycia ''zarozumiałą małolatą''?... - Żaden prawdziwy łowca nie będzie zadowolony, gdy nakażecie mu walczyć z demonem u boku. To nonsens! Kompletne wariactwo! Jeżeli się na to zgodzisz wszyscy tego pożałujemy. Zobaczysz, gdy już dojdzie do wojny (och, nie kręć głową, sama nie wierzysz w ten wieczny pokój!) nie tylko będą znać wszystkie nasze tajemnice, ale i zdążą wybić całe nasze Nowe Pokolenie, zaślepione tym całym mitem przymierza!
- Cisza! Nie masz wyboru, nie naruszę i tak już niestabilnego pokoju, z powodu twoich urojeń! – krzyczy Aya. Po chwili jednak otwiera szerzej oczy i nieznacznie podnosi rękę, jakby w stronę ust.
Zastygam, również wytrzeszczając oczy w jej stronę. Niemożliwe...
Gdy w końcu mój umysł otrząsa się z szoku postanawiam zachować milczenie. Odzyskuję władzę w kończynach a mięśnie mojej twarzy rozluźniają się tworząc maskę obojętności. Odwracam się na pięcie i wychodzę z pokoju zamykając drzwi tak cichutko, jak to móżliwe, jakbym chciała ukryć fakt, że w ogóle tu byłam. Moje opanowanie sypie się, przyspieszam i po chwili pędzę przez niekończące się korytarze w stronę mojego pokoju. Po drodze wpadam(dosłownie) na Tony’ego, który w wyniku uderzenia rozlewa trzymaną herbatę, ale natychmiast wstaję z ziemi i, ignorując jego pytania, biegnę dalej.
Jak ona mogła?.. To uczucie... wraca. Nie, nie...
Nareszcie wpadam do mojego pokoju, zamykam rzwi na klucz. Bez sił opadam na ziemię, sunąc plecami po żłobionym drewnie. Dłużej nie jestem w stanie powstrzymywać fali bolesnych wspomnień i parzących policzki łez. Nienawidzę ataków, kurwa, nienawidzę...nie, nie...
- W-wybacz, Aya. A w sprawie Ceverusa – mam rozumieć, że odmówisz, prawda? – rzucam, lekko już roztrzęsiona. Udaję jednak pewniejszą niż się czuję – może to i nuta pogardy w moim głosie pokażą ciotce jak złą decyzją byłoby przystanie na te debilne pomysły...
- Oczywiście, że nie. Przystaniemy na tą propozycję – mówi, po czym odwraca się w stronę okna – plecami do mnie. Zawsze tak robi, zawsze wtedy, gdy mam odmienne zdanie. Buduje mur między nami, taki sam jak ten chroniący rezydencję. Wiedząc co się szykuje, w tej chwili zwykle bym się poddała, ale nie tym razem. Nie pozwolę im tego zrobić
- Ale to przecież niedorzeczne! Pracować z wrogiem?! – z hałasem opieram się rękoma o blat stojącego przede mną biurka. Szybko jednak postanawiam opanować emocje. Nie może mnie ponieść.
- Zapominasz, że to nie oni są wrogami. Naszym i ich wrogiem są Zakażeni. Czyści potrzebują naszej bezwzględności i liczebności, my – ich wiedzy, jeżeli chcemy w ogóle myśleć o rzeczywistej walce z buntownikami. Dlatego przymierze Tranquillité d'esprit jest tak ważne, również dla łowców, doskonale o tym wiesz. A dzięki tej nowej współpracy? Nie tylko staniemy się bardziej skuteczni w eliminacji Zakażonych – tylko pomyśl! Większość Nowego Pokolenia po raz pierwszy będzie miało bezpośredni kontakt z naszymi sprzymierzeńcami;. Informacje, które posiądą będą porównywalne z tymi Starszych. Nawet ty na tym skorzystasz, no zastanów się, ileż my się o nich dowiemy!...
- A ile oni dowiedzą się o nas? – nie wierzę w to co słyszę. - Aya, nie możesz się na to zgodzić! Całe to przymierze to już jakaś wieka pomyłka, ale przystanie na ten durny pomysł ostatecznie zrobi z nas debili. Pecież im właśnie o to chodzi, chcą nas kontrolować, chcą wkraść się w nasze szeregi, chcą powoli wyżreć nas od środka, niczym zaraza!.. – no i właśnie mnie poniosło.
- Brednie! Poza tym, chcesz powiedzieć, że mam rozpocząć kolejną wojnę tylko dlatego, że zarozumiała małolata uważa, że tak będzie lepiej? – syczy ciotka i odwraca się energicznie w moją stronę. Patrzy mi prosto w oczy, prawie drży z irytacji. Musi już być naprawdę wściekła.
- Nie tylko ja tak uważam! - czy właśnie przyznałam się do bycia ''zarozumiałą małolatą''?... - Żaden prawdziwy łowca nie będzie zadowolony, gdy nakażecie mu walczyć z demonem u boku. To nonsens! Kompletne wariactwo! Jeżeli się na to zgodzisz wszyscy tego pożałujemy. Zobaczysz, gdy już dojdzie do wojny (och, nie kręć głową, sama nie wierzysz w ten wieczny pokój!) nie tylko będą znać wszystkie nasze tajemnice, ale i zdążą wybić całe nasze Nowe Pokolenie, zaślepione tym całym mitem przymierza!
- Cisza! Nie masz wyboru, nie naruszę i tak już niestabilnego pokoju, z powodu twoich urojeń! – krzyczy Aya. Po chwili jednak otwiera szerzej oczy i nieznacznie podnosi rękę, jakby w stronę ust.
Zastygam, również wytrzeszczając oczy w jej stronę. Niemożliwe...
Gdy w końcu mój umysł otrząsa się z szoku postanawiam zachować milczenie. Odzyskuję władzę w kończynach a mięśnie mojej twarzy rozluźniają się tworząc maskę obojętności. Odwracam się na pięcie i wychodzę z pokoju zamykając drzwi tak cichutko, jak to móżliwe, jakbym chciała ukryć fakt, że w ogóle tu byłam. Moje opanowanie sypie się, przyspieszam i po chwili pędzę przez niekończące się korytarze w stronę mojego pokoju. Po drodze wpadam(dosłownie) na Tony’ego, który w wyniku uderzenia rozlewa trzymaną herbatę, ale natychmiast wstaję z ziemi i, ignorując jego pytania, biegnę dalej.
Jak ona mogła?.. To uczucie... wraca. Nie, nie...
Nareszcie wpadam do mojego pokoju, zamykam rzwi na klucz. Bez sił opadam na ziemię, sunąc plecami po żłobionym drewnie. Dłużej nie jestem w stanie powstrzymywać fali bolesnych wspomnień i parzących policzki łez. Nienawidzę ataków, kurwa, nienawidzę...nie, nie...
Urojenia. To tylko urojenia. To brednie, przecież mamy przymierze. Ona jest chora, ma
jakieś urojenia...
______________________________
Okay! Pierwszy rozdział, no i oczywiście nie byłabym sobą gdyby nie zostawiła Was z większą ilością pytań niż odpowiedzi <3 spokojnie, wszystko będzie się wyjaśniać wraz z tokiem historii, po prostu chcę żeby narracja wyglądała jak najnaturalniej.
Przepraszam też jeżeli coś jest nizrozumizłe, właśnie skończyłam edytować ten rozdział a mam 39.8'C, ale postaram się ogarnąc przy następnych!
Więc... komentarz? ;)
Co sądzisz o Lunie? Czy pokrywa się to z Twoimi odczuciami po prologu? Czy narracja jest zbyt chaotyczna? I czy powrót o drugiej można nazwać byciem w domu''troszeczkę późno''?...
Do przeczytania!
- choijoligae